TRASA III

WĘDRÓWKA Z CHYTRYM OWCZARZEM, DOBROTLIWYM MIRACHEM, PIĘKNĄ ŚWIĘTĄ I ZDRADLIWYM JASZINKIEM

KARTUZY - NOWA HUTA - JEZIORO KAMIENNE - JEZIORO LUBYGOŚĆ - SZCZELINA LECHICKA - LEŚNICZÓWKA NIEPOCZOŁOWICE - KAMIENICA KRÓLEWSKA -MIRACHOWO - KARTUZY

Trasa jednodniowa

Trasa bardzo trudna i tylko zaprawieni w wędrówkach rowerzyści zdołają pokonać w jeden dzień. Natomiast, jeżeli ją rozłożyć na dwa dni, z noclegiem w Leśniczówce w Mirachowie (należy to wcześniej ustalić z Nadleśnictwem w Kartuzach), to jest wstanie pokonać ją nawet początkujący turysta, a naprawdę warto.

Naszą wędrówkę w tajemniczy i ekscytujący świat legend i podań kaszubskich rozpoczynamy spod kościoła poklasztornego. Zakonnicy sprowadzili się w to miejsce w 1381 roku z Pragi Czeskiej. To, że kościół do dnia dzisiejszego daje świadectwo początkom miasta i jest niewątpliwą jego wizytówką, graniczy z cudem.
Otóż, według dawnej, zapomnianej już legendy, w kilkadziesiąt lat po powstaniu klasztoru, komtur gdański zapragnął likwidacji zakonu i wypędzenia braci zakonnych. Wezwał więc do siebie przełożonych klasztoru do siebie i oznajmił im, że muszą się wynieść z Kartuz. Żeby jednak nie uchodzić za człowieka srogiego i bezdusznego, da zakonnikom szansę: zada im trzy pytania. Jeżeli Kartuzi odpowiedzą na wszystkie - klasztor uratują, ale jeżeli nie odpowiedzą choćby na jedno - klasztor zostanie skasowany. Przełożeni z tymi smutnymi wieściami wrócili do klasztoru, aby poradzić się całego zgromadzenia. Wszyscy zakonnicy, łącznie z przeorem, postanowili opuścić zakon i poddać się bez próby rozwiązywania zadań komtura. Jedynie gwardian Dominik, naciskał, aby podjąć próbę walki o klasztor i spróbować odpowiedzieć na pytania. Szedł pewnego ranka przez las i doszedł do polany na której biedny owczarz pasł stadko owiec. Młodzieniec pokłonił się zakonnikowi i wyjaśnił, że to piękne stado, to własność klasztoru. Co z tego - odpowiedział braciszek - i tak wszystko zabierze nam komtur Mikołaj. Jakże to - zdziwił się owczarz. Zasmucony gwardian opowiedział to co wydarzyło się w Gdańsku i co grozi klasztorowi. Owczarz pilnie wysłuchał opowiadania zakonnika, pomyślał trochę i tak odpowiedział zatroskanemu mnichowi: Dawniej bywali ponoć mądrzy owczarze. Może i teraz by się taki znalazł, może i ja mógłbym przewielebnym ojcom jakoś pomóc.
Ojciec gwardian uśmiechnął się tylko życzliwie do chłopa i zlekceważył jego chęć pomocy. Jednak po powrocie do klasztoru, opowiedział swoim współbraciom o spotkaniu z prostym owczarzem, o jego propozycji pomocy i o tym że ją odrzucił. Wszyscy zganili go za takie postępowanie, słusznie twierdząc, że w kłopocie każda rada dobra, a rozum chłopski często bywa bardziej przebiegły od uczonego. Nalegali więc, aby sprowadził owczarza do klasztoru i wysłuchał jego propozycji. Gwardian chcąc nie chcąc, uległ namowom mnichów i przyprowadził owczarza. Chłop wysłuchawszy jeszcze raz całej opowieści, odpowiedział:
Podejmę się tego zadania i udam się do komtura, pod jednym jednak warunkiem, dacie mi braciszkowie habit zakonny, abym godnie wyglądał.
Ksiądz Dominik, po naradzie z współbraćmi, ubrał owczarza w habit zakonny i wyprawił go do Gdańska. Po przybyciu do miasta, owczarz Jachno zgłosił się do komturii, gdzie wzbudził ciekawość i niepokój swoim młodym wiekiem. Rozmawiali więc dostojnicy komturii między sobą:
Co taki młokos może nam, bywałym w świecie, powiedzieć ciekawego? - rzekł zarozumiały skarbnik komturii.
Wysłuchajmy go jednak, taka moja rada - odparł na to jałmużnik. Wtórował mu również pokorny i dobrotliwy szpitalnik, tak mówiąc: Gdyby chciał nas oszukać i wywieść w pole, to mu się to nie uda, bo nikt bezkarnie nie może przecież naigrawać się z powagi Zakonu Najświętszej Marii Panny. Cały spór zakończył komtur Mikołaj Pastor, który rozkazał wpuścić wysłańca Kartuzów, a gdy ten wszedł, zorientował się, że młodzieniec zna całą sprawę i zadał mu pierwsze pytanie:
Jak długo trzeba jechać, aby okrążyć ziemię? Owczarz nie zastanawiał się długo i tak odpowiedział zaciekawionym dostojnikom:
Wielmożni panowie. Kiedy jeździec na koniu o wschodzie słońca ruszy razem ze słońcem i dotrzyma mu kroku w prędkości, to w dwadzieścia cztery godziny, czyli w ciągu doby. O! Zakrzyknęli zdumieni Krzyżacy, pełni podziwu dla roztropności młodzieńca. Świetnie poradziłeś sobie z zadaniem, teraz pora na drugie pytanie:
Ile według ciebie ja jestem wart? - rzekł komtur Mikołaj.

Zebrani Krzyżacy zaczęli szyderczo uśmiechać się do siebie pewni, że kartuzjanin nie poradzi sobie z odpowiedzią na to pytanie. Ten z kolei namyślał się długo, po dłuższej chwili tak odrzekł komturowi:
Nie więcej niż dwadzieścia dziewięć groszy, a to nie dlatego, żebym cię panie nisko cenił i ujmował ci twojej mądrości, ale skoro Naszego Pana Jezusa Chrystusa, Judasz wydał za trzydzieści srebrników, czyli takich jakby groszów, myślę więc, że największy nawet człowiek nie może być tyle wart, tylko mniej.
Znakomicie! wykrzyknęli zgromadzeni, zapominając, że są coraz bliżsi przegrania zakładu. Niegłupi z ciebie człowiek - przyznał komtur. Odpowiedziałeś na dwa pytania, ale z trzecim chyba sobie nie poradzisz. Pytaj Panie, a mnie daj szansę spróbować odgadnąć odpowiedź - odparł grzecznie wysłannik Kartuzów.
Słuchaj uważnie! Powiedz mi, o czym myślę ja w tej chwili, że jest prawdą, a w istocie prawdą nie jest? Jachno nie zwlekał z odpowiedzią. Jakby wiedział, że takie pytanie padnie:
Wasza dostojność myśli - odparł z szerokim uśmiechem na twarzy - że ja jestem zakonnikiem klasztoru kartuzów pod wezwaniem Paradisus Beatae Mariae Yirginis, a tymczasem jestem tylko klasztornym owczarzem.
Wszyscy zebrani osłupieli i wyproszono owczarza z refektarza. Gdy ten tylko zamknął za sobą drzwi, natychmiast rozległy się oburzone głosy Krzyżaków:
Powiesić łgarza! Świętokradcę! Obraża Zakon , to należy karać śmiercią! Wystrychnął nas na dudków! Zamknąć klasztor w Kartuzach, a owczarz powiesić!
Tylko komtur siedział zamyślony i nic nie mówił, jakby ważył każdą myśl. W końcu odezwał się do dostojników:
Bracia! Proszę, uspokójcie się! Ja podziwiam tego prostaka, któremu nawet łacina, jak słyszeliśmy, nie jest obca. Wypełnił swoje zadanie, działając w imieniu kartuskiego klasztoru, musimy zatem i my dotrzymać słowa i odstąpić od kasaty klasztoru.
Znowu rozległy się głosy sprzeciwu i niezadowolenia, jednak komtur szybko i zdecydowanie zakończył te kłótnie:
Klasztor w Kartuzach będzie istniał!
Odesłano więc Juchnę z odpowiednim pismem, zapewniającym nietykalność klasztorowi. Owczarz wrócił do Kartuz i opowiedział zakonnikom o tym co go spotkało, a w dowód wdzięczności za oddaną przysługę dano mu nagrodę w wysokości stu dukatów i wysłano go do szkół na naukę. Mądry owczarz wyrósł na mądrego człowieka, a nazywał się ponoć Labuda.

Spod kościoła, aleją spacerową w Gaju Świętopełka, dojeżdżamy do szosy i kierujemy się w lewo, w kierunku Sianowa. Ta malownicza droga wije się typowo górskimi serpentynami pośród lasów Kaszubskiego Parku Krajobrazowego. Po drodze mijamy urocze jeziora Małe i Wielkie Łąki, gdzie możemy odpocząć i się posilić przed dalszą drogą.
Po piętnastu minutach dojeżdżamy do Sianowa. Legendy o tej miejscowości znajdują się w opisach innych tras, opisanych w tym przewodniku. Natomiast historia wioski sięga I połowy XIV wieku. W 1348 roku powstał tu kościół filialny parafii Chmielne, a później w Strzepczu. Obecny, szachulcowy kościół pochodzi z 1816 roku i jest już trzecią z kolei świątynią. Wewnątrz znajduje się, słynąca z cudów i otaczana czcią figurka Madonny. Miejsce to jest centrum kultu religijnego wszystkich Kaszubów, do którego kilkakrotnie wciągu roku pielgrzymują z terenu całych Kaszub. Sianowo położone jest nad Jeziorem Sianowskim przez które przepływa rzeka Łeba.
Jedziemy dalej w kierunku Staniszewa (to tu ponoć zlatują się czarownice i odbywają swoje sabaty - są tacy którzy je widzieli) i Mirachowa. Po drodze przejeżdżamy przez niewielką osadę o nazwie Strysza Buda, w której w starym młynie prowadzona jest hodowla pstrąga. Przed nami długi i trudny podjazd, po pokonaniu którego jesteśmy już w Mirachowie - dawnej siedzibie starostwa powiatowego. Jednakże koło historii ominęło te strony i wieś nie rozwinęła się w znaczącą miejscowość. Dziś trudno sobie wyobrazić, że znajdował się tu rynek, Kaplica i areszt. W okresie I Rzeczypospolitej urzędował tutaj sędzia królewski, a na wzgórzu, które górowało nad wsią znajdowały się trzy szubienice. O okresie świetności świadczą dzisiaj tylko zaniedbane obiekty, pochodzącego z przełomu XVIII - XIX wieku, dworku i XVIII - wiecznej kapliczki.

Jedziemy dalej w kierunku Strzepcza. Po prawej stronie mijamy ruiny młyna i tartaku, które należały do rodziny Wardenów - przedwojennych właścicieli majątku mirachowskiego. W zrujnowanych piwnicach tego obiektu znajduje się między innymi pionowa turbina Francisa i żeliwny syfon odprowadzający wody powodziowe. Obiekt spłonął, w nie wyjaśnionych okolicznościach, po II wojnie światowej. Stąd już niedaleko do Diabelskiego Kamienia. Za wsią Nowa Huta, zgodnie z kierunkowskazem, skręcamy w lewo na polną, utwardzoną drogę, która nas zawiedzie wprost pod sam olbrzymi głaz. Dawno temu, wśród lasów otaczających to jezioro, mieszkał pracowity i dobrotliwy rybak Mirach. Żona dawno mu umarła, a on został sam z malutką córeczką, na którą teraz przelał całą swoją miłość. Lata płynęły i z malutkiej dziewczynki wyrosła piękna panna. Mirach natomiast coraz częściej zaglądał do karczmy, która stała na brodzie przepływającej nieopodal Łeby. Dziewczynę martwiło postępowanie ojca i wielokrotnie próbowała nakłonić go do zaprzestania wizyt w karczmie. Mirach jednak nie potrafił sobie odmówić tej wątpliwej przyjemności i coraz częściej przesiadywał w karczmie do późnej nocy. Zaniepokojona córka wychodziła wtedy po ojca i zabierała go do domu. Jej niespotykanej urodzie uległ właściciel karczmy i zapragnął się z nią ożenić.
Mirachu - zaczepił kiedyś rybaka - Chce się ożenić z twoją córką. U mnie niczego jej nie zabraknie, będę dbał o nią jak ojciec.
Nie podobał się ten pomysł Mirachowi, ale grzecznie poradził karczmarzowi, aby zapytał sam dziewczyny. Tymczasem ona myślała już o kimś innym. Odwiedzając grób matki, dziewczyna często w drodze powrotnej zażywała kąpieli w sąsiednim jeziorze, a potem siadała na brzegu i śpiewała pieśni. Pewnego razu spotkała tam przystojnego młodzieńca i oboje przypadli sobie do serca. Odtąd często spotykali się w lesie i spacerowali wokół jeziora, które dzisiaj nazywa się Lubygość, a w miejscu gdzie po raz pierwszy zakochani padli sobie w ramiona, rośnie dzisiaj stary buk, a w jego objęciach smukły grab.
Stary karczmarz, widząc, że nie ma szans na zdobycie dziewczyny uknuł podstępny plan. Ogłosił, że w swoje urodziny będzie rozdawał trunki za darmo. Nie oparł się takiej pokusie Mirach i udał się do karczmy, a gdy miał już dużo wypite, karczmarz zaproponował mu zakład. Rzecz miała się następująco: karczmarz zbuduje wciągu jednej nocy drogę przez jezioro, dzięki czemu rybak będzie miał bliżej do domu. Jeżeli zakład przegra - odda rybakowi swoją karczmę, ale jeżeli wygra - rybak odda mu córkę za żonę. Mirachowi sprawa wydała się oczywista, a wypity alkohol pozbawił go czujności i przystał na propozycje karczmarza. Siedział więc spokojnie i dalej raczył się trunkami i dopiero o świcie postanowił wyjść nad jezioro, aby sprawdzić co się tam zmieniło. Gdy dotarł na brzeg, zastany widok od razu go otrzeźwił - droga przez jezioro była prawie gotowa i zobaczył diabła, który w wielkim pośpiechu znosił olbrzymie kamienie, wrzucał do jeziora i w ten sposób budował drogę. Diabeł zawarł bowiem pakt z karczmarzem i za wybudowanie grobli miał otrzymać jego duszę. Rybak zorientował się, że padł ofiarą spisku. Wtym samym czasie nad jezioro przybiegła jego córka wraz z ukochanym. Zrozpaczony rybak opowiedział im co się stało. Rezolutna dziewczyna kazała ukochanemu szybko pobiec do domu i obudzić koguty w kurniku. Młodzieniec gnał co sił. W chwili, gdy wpadł do kurnika i rozbudził koguty, diabeł nadlatywał już z ostatnim, największym kamieniem. Nagle usłyszał pianie koguta, przestraszył się i wpadł do jeziora upuszczając kamień na brzegu. Ze złości trzasnął łańcuchem w kamień (ślady są zachowane do dzisiaj), zaś woda w jeziorze zrobiła się brunatna od diabelskiej sadzy. Czart zerwał się i zaczął uciekać. Po drodze skąpał się jeszcze w jeziorze Luby gość, którego wody również zabarwiły się na brunatny kolor. Wten sposób wszystko skończyło się dobrze, młodzieniec ożenił się z piękną córką rybaka, osiedlił i się w wygranej przez Miracha karczmie, mieli deużo dzieci i bardzo się miłowali, skąd wzięła nazwę wioska Miłoszewo, która powstała wokół karczmy. Stary rybak zaś przeniósł się za jeziora i założył wieś Mirachowo, a karczmarz opuścił te strony na zawsze. Diabelski kamień ciągle leży nad jeziorem, które od niego wzięło nazwę - Kamienne.

Podziwiając potęgę olbrzymiego głazu i odpoczywając na brzegu jeziora o brunatnej wodzie możemy spotkać innych mieszkańców tego urokliwego miejsca. Na dnie tego jeziora, bowiem, jest potężny zamek, w którym mieszka król kaszubskich jezior wraz z córką - rusałką Świętą. Upodobał sobie to miejsce bo było położone z dala od siedzib ludzkich, było piękne i ciche. Otaczały go lasy przepełnione zwierzyną i bobate w pachnące zioła i krzewy. Każdego ranka, Święta wychodziła z toni jeziora i zbierała w lesie krople rosy, do których dodawała, uzbierany w południe, słodki nektar z pachnących kwiatów. W ten sposób robiła lekarstwo dla chorego ojca. Zanim z lekiem wracała pod powierzchnię wody, odprawiała modły przed wielkim, starym dębem:
O wielki i stary dębie, posiadasz moc pochodzącą od bogów Słońca, Ziemi i Wody. Spraw, aby mój ojciec wyzdrowiał, bo nie mam już matki - on musi żyć!
I wylewała przed nim trochę przygotowanego lekarstwa. Stary król, w chwilach, gdy czuł się lepiej odbywał wizytacje wszystkich swoich jezior i sprawdzał, jak sprawują władze jego zastępcy. Szukał bowiem swojego następcy, bo czuł się coraz słabszy. Tylko źli i głupi ludzie, żądni bogactwa i sławy, sprawują władzę do ostatnich swoich dni - mawiał - a w naszym rodzie panujemy tak długo, jak długo nasze rządy dają szczęście innym ludziom. W przeciwnym razie zrzekamy się panowania.
Gdy stary król wyjeżdżał, rusałka Święta nie zmieniała swojego porządku dnia. Wychodziła o stałych porach i zbierała rosę i nektar. Pewnego razu zapragnęła zobaczyć rozgwieżdżone niebo i dobroduszną twarz Księżyca, o którym słyszała, że jest sprzymierzeńcem zakochanych. Wyszła więc wieczorem na brzeg jeziora i zachwycała się widokiem cudownego nieba. W pewnej chwili, nie wiedzieć skąd, stanął przed nią piękny młodzieniec z łukiem na plecach i równie zaskoczony, jak rusałka niespodziewanym spotkaniem, zagadnął:
- Pozdrawiam cię piękna pani, skąd się tu wzięłaś? Ja nazywam się Jaszink i zabłądziłem w lesie. Czy możesz mi pomóc wyjść z tego boru?
Święta otrząsnęła się z zaskoczenia i odrzekła:
Pomogę ci, ale najpierw musisz mi obiecać, że nikomu nie powiesz o naszym spotkaniu, i że nigdy już tu nie wrócisz.
Jaszink złożył przysięgę pod starym dębem, a potem rusałka zabrała go do podwodnego zamku. Nakarmiła młodzieńca i ułożyła do snu, a o świcie wskazała drogę do osad ludzkich, przypominając o złożonej przysiędze. Upłynęło wiele dni. Król poczuł się ponownie gorzej więc zawołał córkę i tak jej powiedział:
Jestem już zmęczony. Pojadę, zwołam wiec i wyznaczę następcę, a my pozostaniemy razem w naszym cichym i pięknym jeziorze.
Wyruszył więc w drogę, a rusałka wieczorami wypływała na powierzchnię wody i zachwycała się rozgwieżdżonym niebem. Razu pewnego, zobaczyła na brzegu młodzieńca, któremu jakiś czas temu udzieliła pomocy. Podeszła do niego i z wielkim żalem zapytała:
Dlaczego nie dotrzymałeś słowa i złamałeś przysięgę złożoną pod starym, świętym dębem?
Bo cię kocham - odparł młodzieniec - i zabiorę ze sobą. Chce żebyś była moja.
A co z moim starym ojcem? A co ze złamaną przysięgą? Ja cię nie kocham!
Przysięga? - zaśmiał się Jaszink - nie miałem zamiaru jej dotrzymywać. Jestem w zmowie z Purtkem, który zaraz zasypie jezioro kamieniami i nie będziesz miała powrotu do domu.
Rzeczywiście, w tej samej cdhwili nadleciał diabeł pod postacią wielkiego nietoperza, niosąc olbrzymi głaz. Cisnął go w toń jeziora, lecz nie trafił i przygniótł nim podstępnego Jaszinka. Ponoć do dzisiaj leży pod nim i jest z nim zrośnięty, a w nocy słycha, jak jęczy, nie mogąc udźwignąć wielkiego ciężaru.

Po tak wielu przeżyciach, ruszamy w dalszą drogę. Teraz czekają nas wspaniałe doznania estetyczne. Kierujemy się przez cały czas oznaczeniami CZERWONEGO SZLAKU, który nas powiedzie przez Lasy Mirachowskie, zasługujące bez wątpienia na miano puszczy. Ruszając od Jeziora Kamiennego, po paruset metrach znajdziemy się nad znanym już nam, Jeziorem Lubygość. Na prawo od nas (na prawym brzegu) w odległości około 100-150 metrów można zobaczyć niespotykane na tym terenie groty. My jednak jedziemy lewym brzegiem i tutaj możemy wypatrywać owego buka, splecionego z grabem.
Gdy Lubygość zostanie za nami, teren zacznie powoli przypominać okolice polskich gór, aż dotrzemy do bardzo długiego i stromego pddejścia, na które tylko najlepszym udaje się wjechać na rowerze. Wysiłek nasz jednak będzie wynagrodzony. Widok, jaki rozlegnie się przed nami zatrzyma oddech w naszych piersiach. Ujrzymy panoramę dwóch jezior: Kocenko i Ptęgowskiego, otoczonych piękną obręczą lasów.
Po postoju ruszamy w dalszą drogę, tym razem już z góry i dalej przesmykiem między wspomnianymi jeziorami, dojeżdżamy do następnego - Jeziora Odnoga. Tutaj wędrówka już nie będzie taka trudna, bo poruszać się będziemy po utwardzonej, polnej drodze. Gdy ujrzymy po lewej stronie "dużą wodę", to znak, że to Jezioro Junno, a za nim już Kamienica Królewska. W kamienicy możemy znowu odpocząć i zebrać siły, bo od tego miejsca zaczynamy drogę powrotną do miejsca startu. Na przejeździe kolejowym skręcamy w kierunku Mirachowa. Wieść nas do niego będzie urocza asfaltowa droga, wijąca się wśród nie przemierzonej puszczy mirachowskiej. Po około 7 kilometrach, dojeżdżamy do leśniczówki w Mirachowie, a następnie do samej wioski. Tutaj możemy zdecydować się na jedną z dwóch tras powrotnych: albo tak jak jechaliśmy na początku - przez Staniszewo, Sianowo i Prokowo, lub też jedziemy prosto przez las do Miechucina (mijając po drodze dwa rezerwaty: "Staniszewskie Błoto" i " Leśne Oczko"), a następnie skręcamy w lewo i przez Garcz i Łapalice do Kartuz. Ta druga droga jest trudniejsza i prowadzi po bardziej ruchliwej uczęszczanej przez samochody drodze.

Spis tras